18.01.2016

obalbogatego

jakby ktoś chciał na koszulce
Pierwsze spojrzenie:

Śpiewał kiedyś Kaliber 44  -  „bądź a klęknę”.
Widzę to inaczej - choćbyś nawet był, nie kleknę.

To, czy bóg istnieje, czy jesteśmy jedynie dziećmi okrutnej matki natury, czy także jakiegoś ojca niebieskiego, jest dla mnie sprawą otwartą, ale też nie najistotniejszą. W nieskończonym czasie i przestrzeni mógł wystąpić taki przypadek, że jedna reakcja chemiczna zapoczątkowała proces, którego jestem jedną z konsekwencji, jak i taki, że ktoś życie tutaj zasiał, a także taki, że ktoś stworzył od podstaw świat którego doświadczam. Żaden z tych wariantów nie wydaje mi się bardziej prawdopodobny, atrakcyjny, ani wart kładzenia wielkiego wysiłku celem jego potwierdzenia. Jak czyni większość (nie)wierzących.

Jakkolwiek było, nic nie wskazuje na to by stworzyła nas:
istota doskonała, bo takie zapewne byłoby i jej dzieło;
istota wszechmogąca, bo każda władza ma swoje granice, a nic nie wskazuje na to by miały ją czas i przestrzeń;
istota będąca początkiem wszechrzeczy, wszechwieczna, starsza niż świat, bo jednym z najsłabszych punktów wszelkich kultów są próby wyjaśnienia (a także milczenie w tym temacie lub informowanie nas, że to jest mistyczna tajemnica wiary i nie ma sensu o tym mówić, bo i tak nie jesteśmy w stanie pojąć) tego co robił, czym się zajmował bóg, kiedy istniał „odwiecznie”, zanim te kilkanaście miliardów, czy kilka tysięcy lat temu wpadł na pomysł stworzenia świata;
istota nieskończenie dobra, bo czy ktoś taki mógłby stworzyć świat, w którym nie sposób istnieć nie zabijając?

Jeżeli nie powstaliśmy przez przypadek i ktoś nas stworzył, w świetle tego jaki jest nasz świat i jacy jesteśmy my sami, nie widzę powodu by naszego stwórcę wielbić, podziwiać, by za cokolwiek być mu wdzięcznym, by o cokolwiek go jeszcze prosić.

Czy czas mógł się kiedykolwiek zacząć? Jaki ma sens twierdzenie o bogu jako pierwszej przyczynie, która pojawiła się znikąd, i od razu była najdoskonalszym i najwspanialszym tworem jaki kiedykolwiek świat widział?

Czy przestrzeń może się gdziekolwiek kończyć? Docieramy tam, stajemy bokiem i z lewej mamy cały świat, a z prawej nic? Jeżeli świat nie ma krańców, jeżeli w każdym dowolnym kierunku mógłbyś poruszać się w nieskończoność, to jak czymś do czego nie pasuje słowo obszar mógłby ktokolwiek, nawet bóg, władać?

W nieskończonym morzu czasu i przestrzeni życie mogło powstać (nieskończenie?) wiele razy, znacznie wcześniej niż na Ziemi. Zarówno samoistnie, jak również jako konsekwencja innych, wcześniejszych procesów ewolucyjnych.

Moment, w którym żyjemy, z naszego punktu widzenia jest jakby końcem historii. Możemy mniej, czy bardziej dokładnie przewidywać kim będziemy i co będziemy robili za kilka, kilkanaście lat, ale nie jesteśmy w stanie przewidzieć, ba wyobrazić sobie, przyszłości odległej o setki, tysiąclecia, ba miliony lat. O ile sami świata nie zniszczymy, nic nie wskazuje na to by ewolucja, która trwa na ziemi od kilku miliardów lat, nie miała trwać kolejnych.

Tymczasem jesteśmy tu i teraz i już dziś stoimy na progu tworzenia nowych światów, dla nas (na razie, dziś) jedynie wirtualnych, ale jeżeli uda nam się stworzyć programy tak skomplikowane, że staną się siebie świadome, i zasiedlimy nimi te światy, to kim się dla nich staniemy? Czy nie będą sobie czasem wyobrażać, że są dziećmi jedynego wszechmogącego dobrego boga? No właśnie, a my? Czy jesteśmy jedynie programami w grze jakiegoś pryszczatego... „bożka”?

W obliczu takiej ewentualności zbawienna okazuje się refleksja, która wielu przecież doprowadza do szaleństwa: nic nie wskazuje na to, że, jeżeli nawet ktoś nas stworzył, nadal się nami interesuje lub uważa za stosowne w jakikolwiek sposób ingerować w nasz los. Chyba, że ingeruje, tyle, że nie w sposób, którego moglibyśmy się spodziewać od boga, którego od dawna widzimy jako istotę nieskończenie dobrą, która powinna ratować niewinne ofiary kataklizmów o ziemskim, czy ludzkim pochodzeniu, leczyć cierpiących od urodzenia do śmierci, udaremniać działania wszelkich zwyrodnialców, a w sposób, w który my sami gramy w przeróżne strategie i strzelanki…

Nic też nie wskazuje na to, o czym w nadziei zaczarowania świata swoim słowem piszą od tysięcy lat przeróżni prorocy, że ich wymarzony bóg, poza powołaniem na świat, obdarzył nas także nieśmiertelną duszą, ustawił mechanizm reinkarnacji, czy postawił i wyposażył jakieś piekła i nieba.

Jednak czy to, że nikt o nas nie dba, musi oznaczać, że powinniśmy zapaść się w rozpaczy, czy zwyczajnie godzić się na to co zastaliśmy? Gdybyśmy zawsze tak robili, nie zeszlibyśmy przecież z drzew.

Może jednak jesteśmy w stanie zadbać o siebie sami i to nie tylko w kwestiach, które, z lepszym lub gorszym skutkiem, próbujemy ogarnąć od momentu powołania pierwszych cywilizacji - bezpieczeństwa, sprawiedliwości, opieki, leczenia - ale także w kwestiach, które do tej pory, rozsądnie myślących sceptykom, wydawały się niemożliwe, a dla pozostałych należały jedynie do wyłącznych prerogatyw boga.

Dziś już nie tylko fantaści mówią o możliwości osiągnięcia nieśmiertelności. Nad metodami „wyłączenia” procesu starzenia i/lub kopiowania ludzkiej świadomości pracują naukowcy na całym świecie. W świetle stale rosnącego tempa z jakim rozwija się nauka oraz wagi jej kolejnych odkryć przestajemy sobie zadawać pytanie, czy uda się te cele osiągnąć, coraz częściej pytamy - kiedy. Być może dla nas, współczesnych, w najczarniejszym scenariuszu - nigdy - bo po naszej śmierci, ale być może wtedy stanie się możliwe także to, co nadal wydaje się pozostawać domeną fantastów. Jeżeli kiedyś uda się człowiekowi podróżować nie tylko w przestrzeni, ale i czasie, to być może, wyposażony w, wydające się już w zasięgu wzroku, umiejętność kopiowania świadomości, postanowi dokonać wielkiego dzieła przewrócenia światu wszystkich ludzi, którzy kiedykolwiek chodzili po ziemi. Może niekoniecznie wszystkich...

Nie zachęcam nikogo do tego żeby uwierzył, że tak się stanie, uważam jedynie, że, w świetle naszej dzisiejszej wiedzy, bardziej prawdopodobny jest taki scenariusz, niż to, czym, do tej pory, karmiły nas wszystkie religie świata.

drugie spojrzenie


8.07.2015

(nie)oczekiwani sprzymierzeńcy


dowiedziałem się, że istnieje ideologia i związany z nią ruch, którego postulaty są bardzo zbieżne z moimi. Na razie nie jestem w stanie ocenić jak bardzo zbieżne i czy w swoich przemyśleniach nie dochodzę do wniosków z którymi transhumaniści http://www.transhumanism.org/index.php/WTA/more/659/ by się nie zgodzili, ponieważ wygląda na to, że skupiam się bardziej na konsekwencjach realizacji ich dążeń.

Kim będziemy, co będziemy potrafili i jaki będzie nasz dalszy rozwój, gdy już osiągniemy, to co postulują, gdy w wyniku, nie tylko przez nich, prowadzonych badań będziemy (niemalże?) nieśmiertelni, a nasze umiejętności, możliwości i potencjał intelektualny się zwielokrotni? Jak by tego nie nazywać, jeżeli będziemy potrafili nie tylko skopiować ludzki umysł http://pl.wikipedia.org/wiki/Transfer_umys%C5%82u, ale także od zera stworzyć nową inteligentną, świadomą istotę i takowymi zaludnić jakiś wirtualny świat, według naszych współczesnych wyobrażeń staniemy się... bogami.

Stąd już krok do trudnych pytań o nasze początki i rzeczywistą naturę świata, w którym żyjemy. Skoro niebawem sami będziemy tworzyć światy i byty, to czy możemy mieć pewność, że sami nie jesteśmy tworem jakiegoś niedorozwiniętego boga?
Dlaczego niedorozwiniętego? Jeżeli nie jest/był ułomny, to na pewno nie jest/był też samą dobrocią:
Jak to możliwe, że tylu rozsądnych ludzi wierzy, że to możliwe, że najwyższa, najwspanialsza, idealna, nieskończenie i tylko dobra istota, wszystko i wszędzie mogący bóg, mógł stworzyć świat, w którym dominuje chaos i zło zawarte w samej istocie życia - przynajmniej w wersji znanej na ziemi - gdzie prawie wszystko co żyje, by żyć dalej, musi odbierać życie innym bytom? Z niewielu przyjemności jakie doświadczamy, do głównych należy to, co jest najczęstszą, ale nie jedyną, przyczyną zabijania (konsumpcja), a, z ogromu nieustannie doświadczanych przykrości, każda istota, częściej prędzej niż później, doświadcza tej najgorszej – kresu istnienia. Po owocach go poznacie...

Z dwojga złego, wolałbym być sierocym dziełem samoistnej biogenezy, niż takiego stwórcy. Z tym, że w odróżnieniu od wszelkich (a)teizmów, nie posiadając obiektywnej wiedzy w tym temacie, nie wiedzę powodu by wierzyć w to, co mi się wydaje. Co nie znaczy jednak, że uważam, że w ogóle nie warto w cokolwiek wierzyć. Niedawno, idąc dalej mało oryginalnym tropem wątpliwości co do tego, co jest rzeczywiste, a co nie (Lem, Dick, Matrix i zapewne połowa współczesnej SF), ku swojemu zaskoczeniu dotarłem do rejonów, w których mój, do tej pory świecki, agnostycystyczny światopogląd zaczął coraz bardziej nabierać cech religijnych.

Znalazłem rzeczy, w które warto wierzyć! Tyle że nie w tradycyjnym rozumieniu, polegającym na wyborze wiary w jedną z, w żaden sposób niepopartych empirycznie, wersji historii i prawdziwej natury świata, tylko w to, że nieograniczony potencjał ludzkiego umysłu może doprowadzić do osiągnięcia przez naszych potomków wszystkich umiejętności i możliwości, które aktualnie przypisujemy bogom. A co za tym idzie, że będą oni mogli zrealizować większość obietnic (jeżeli nie wszystkie), jakie na przestrzeni całej historii, w imieniu przeróżnych bogów, składali nam ich kapłani. Włącznie z tą najważniejszą, realizowaną nie tylko w formie krionikihttp://pl.wikipedia.org/wiki/Krionika, obietnicą wskrzeszenia wszystkich ludzi, którzy kiedykolwiek istnieli.
Taką właśnie, niepopartą żadną nieweryfikowalną metafizyką i objawieniami, będącą jedynie konsekwencją logicznego rozumowania wysnutego z obserwacji dynamiki rozwoju ludzkości, skierowaną ku przyszłości, wiarę we własne siły, brak ograniczeń i kresu rozwoju ludzkiego umysłu, proponuje jako alternatywę dla dalszego biernego trwania w świecie pobożnych życzeń wszystkich dotychczasowych religii oraz ateistycznego minimalizmu i agnostycznego nihilizmu.

Wiarę, która nie opisuje jaki świat jest, tylko taką, która chce go zmieniać. Wiarę, która nie każe oglądać się na niczyją łaskę, wiarę w siebie.

wszechmoc a nieskończoność


Nie posiadam wiedzy tajemnej, nie dostąpiłem objawienia. Co więcej, nawet wobec własnych doświadczeń i twierdzeń nauki staram się zachowywać daleko idącą ostrożność. Przecież każda kolejna informacja, doświadczenie, czy odkrycie naukowe, może wywrócić z trudem budowany obraz zarówno własnego życia, jak i całej otaczającej nas rzeczywistości. Tym bardziej nie wyobrażam sobie bym o rzeczach wykraczających nie tylko poza moją wiedzę i doświadczenie, ale i dorobek nauki, o kwestiach tak absolutnych i ostatecznych, jak prawdziwa historia i natura świata, mógł wypowiadać się w sposób arbitralny. Nie będąc w stanie określić prawdziwej natury znanego mi świata, tym bardziej, nie mogę mówić z przekonaniem o tym, jak było n a p r a w d ę. Mogę jedynie, przy użyciu własnej ułomnej wiedzy i wyobraźni próbować oceniać, co jest bardziej lub mniej prawdopodobne.

Być może istnieją tacy, którzy doznali objawienia lub samodzielnie odkryli prawdziwą naturę wszechświata. Dopóki nie znajdą się dowody, w niezaprzeczalny sposób obalające tą czy inną teorię lub religię, nie będę głosił jej fałszywości, tylko dlatego, że inna niepotwierdzona wizja świata wydaje mi się bardziej wiarygodna.

Tylko, co można uznać za niezaprzeczalny dowód? Czy odkrycia naukowe określające wiek ziemi na kilka, a wszechświata na kilkanaście miliardów lat, w jednoznaczny sposób wykluczają możliwość tego, że cały znany nam świat powstawał jedynie przez siedem dni, kilka tysięcy lat temu? Niezupełnie, wystarczy wyobrazić sobie, że bóg stworzył cały świat w sposób, w jaki dziś programiści tworzą gry, a pisarze od dawna snuja swoje fantazje: akcja zaczyna się w określonym momencie, ale świat w którym się toczy, posiada przecież nie tylko bieżący kształt, ale i wymyśloną, czasami sięgającą daleko wstecz, historię...

Może jesteśmy tylko tworami jakiegoś Wielkiego Programisty i nasz świat nie jest jedyny i prawdziwy, a jedynie czymś w rodzaju rzeczywistości wirtualnej, istniejąc jako sztuczny twór w innej rzeczywistości, która też być może jest tylko.... i tak dalej. Jak daleko? Może nieskończenie?

Być może wizja boga, który w pewnym momencie postanawia stworzyć określonej wielkości świat, a następnie ogarnia go władzą absolutną, jest prawdziwa. Dla mnie jednak wygląda ona na owoc wyobraźni ludzi, którzy sięgali pamięcią jedynie parę pokoleń wstecz, a wiedzą najwyżej kilkaset kilometrów wokół. Wtedy łatwiej było sobie wyobrazić, że ktoś takie małe continuum stworzył i nim rządzi. Gdy świat zdawał się być mały i młody, bliższy i podobniejszy ludziom musiał wydawać się także jego stwórca. Bóg był dla nich ideałem rodzica wszystkich rodziców i władcy wszystkich władców, który widzi wszystko, nagradza i każe każdego po śmierci, a gdy uzna to za stosowne, ingeruje w życie swoich dzieci, poddanych.

Wyścig zbrojeń polega na tym, że na coraz lepsze narzędzia obrony odpowiada się coraz lepszymi narzędziami ataku. Swoista odmiana tego wyścigu trwa między nauką a religią. Gdy, dzięki nauce, rosła nie tylko nasza wiedza o prawach rządzących światem, ale także jego rozmiarze i wieku, religia odpowiadała rosnącym wyobrażeniem mocy boskich.
Jednak w wyścigach, szczególnie tych długodystansowych, w końcu ktoś zaczyna zdobywać przewagę. O ile łatwiej wyobrazić sobie i uwierzyć w wszechwiedzę, wszechwładzę i ingerencję boską, gdy świat jest mały. O ile trudniej, gdy nie tylko istota boga przerasta granice wyobraźni, ale także rozmiar jego domniemanego władztwa. W końcu nadchodzi moment, gdy jego władza, jak zbyt mocno rozciągnięty materiał, zaczyna coraz bardziej trzeszczeć. Coraz większego wysiłku wymaga wyobrażenie sobie, że istnieje ktoś, kto interesuje się losem, ocenia i ma plan nie tylko dla każdego z ponad 7 miliardów ludzi na ziemi, ale także dla nieznanej liczby istot rozumnych, których prawdopodobieństwo istnienia, w ostatni czasie, rośnie wprost proporcjonalnie do wzrostu zasięgu i mocy teleskopów.

Gdy tylko pojawiło się pojęcie nieskończoności, religia próbowała je całkowicie zawłaszczyć. Tylko bóg może być wieczny i nieskończony. Czas i przestrzeń już nie. Dlaczego?
Dlatego, że pojęcie władzy jest nierozerwalnie związane z pojęciem terytorium. Każda władza ma swoje granice, swój zasięg oddziaływania. Gdy wydaje się nam, że nawet wszechświat ma swoje granice, łatwiej wyobrazić sobie władzę boską ogarniającą go w całości.
Ale co się dzieje gdy zaczynamy zastanawiać się, czy słowo „całość” na pewno odnosi się do przestrzeni? Granice przestrzeni? Gdy do nich dotrę, cała przestrzeń będzie za mną, a przede mną co? Jakieś miejsca są tu, a tam już nie ma żadnego? Nie mogę ruszyć dalej? Dlaczego? Odbiję się od nicości? Zapadnę się w nią i również zniknę?
Do miejsca, w którym jesteśmy, z każdej strony światło najdalszych gwiazd leci przez miliardy lat. Mija po drodze nie tylko miliardy gwiazd, ale miliardy galaktyk, z których każda zawiera miliardy gwiazd... Im dłużej próbujemy wyobrazić sobie ten ogrom, tym trudniej jest wierzyć, że stworzyła go i pełną władzę nad nim posiada tylko jedna istota. Ale próbować można. Gdy jednak uznamy, że więcej sensu, prawdopodobieństwa, logiki, niż w twierdzeniu o krańcach przestrzeni, jest w w tym, że w każdym kierunku, za każdym kolejnym miejscem jest następne miejsce, być może nawet wszechświat za wszechświatem, i tak bez końca, w nieskończoność, coraz więcej samozaparcia wymaga wiara we wszechmogącego. Uświadamiamy sobie, że nie można być wszędzie, gdy to wszędzie nie ma granic, że wobec ogromu świata nawet boska władza jest jak za krótka kołdra.
Podobnie z czasem, każda skutek ma swoją przyczynę, która jest skutkiem poprzedzającej ją przyczyny. Jeżeli przyczyną istnienia wszechświata (tego jednego, naszego) jest bóg, to i on musiał mieć przyczynę, a ona poprzednią i tak w nieskończoność.
Nie wierzę, że czas zaczął się np. od wielkiego wybuchu. On też miał swoja przyczynę... i tak dalej. Istnienie pierwszej przyczyny, początku czasu, który z niczego nie wynikał i nic go nie poprzedzało, jest po prostu nielogiczne. Tak samo bóg, który pojawia się znikąd, albo był od zawsze i nagle postanawia stworzyć te wszystkie galaktyki.  Co robił przez te wszystkie niekończące się miliardy miliardów lat wcześniej?